Parafrazując klasyka eco-ściema zjada nawet najlepszą strategię zeroemisyjności na śniadanie. Co ciekawe ten zielony magnes wciąż wabi i przyciąga konsumentów z siłą Wielkiego Zderzacza Hadronów.
Greenwashing to zaplanowana dezinformacja i świadome rozpowszechnianie kłamstwa, którego celem jest wykreowanie w świadomości konsumentów wrażenia archetypu marki, która wyróżnia się ekologiczną niewinnością. Greenwashing oplata wizją zielonego raju, w którym to frezje i rumianek, a nie tlenki siarki, azotu, sadza, popioły i węglowodory, wydobywają się z rury wydechowej, ekologicznej rzecz jasna fury. Jaki jest zatem najlepszy sposób na wykrywanie tej nieetycznej manipulacji?
Dlaczego Piotrek nie pyta?
Wyobraźmy sobie Piotrka, który kilka razy w tygodniu korzysta z lokalnego dyskontu. Właściciel marki, chwaląc się proekologicznym podejściem, zrezygnował z produkcji popularnych foliówek „zrywek” tzw. Single Use Plastic (SUP), proponując Piotrkowi wybór – „prawdziwa torba wielokrotnego użytku z biodegradowalnego tworzywa sztucznego” za całe 5 zł lub nic. Torba nie byle jaka. W końcu także z tworzywa sztucznego, z tym, że z napisem „eco”, tak przynajmniej opowiadają na mieście, no i świadczy o tym ten wielki napis „zielona moc zakupów” na jej froncie. Całkiem nieźle, jednak ogólnym rozrachunku dość ponuro. Nie dość, że jej produkcja pochłonęła 3 razy więcej plastiku niż zwykła foliówka – jednorazowa torba foliowa nie przekracza 15 mikrogramów, a wielokrotnego użytku znacznie powyżej 50, to pochłonęła również więcej ropy naftowej, która generuje niewyobrażalne szkody dla globalnego klimatu. Na dokładkę gruba jak skóra torba rozkładać się będzie nawet 400 lat, a po trzech latach obecności w glebie czy w wodzie morskiej wciąż wytrzymuje 2 kg ciężaru – czytamy w czasopiśmie Environmental Science and Technology. Bądźmy fair wobec Piotrka. Czy musi to wiedzieć? Nie. Choć warto rozważyć użycie siły słowa „sprawdzam”. Skoro Piotrek, podobnie jak wielu z nas konsumentów nie pyta, nie sprawdza, nie naciska marek zmianą preferencji zakupowych, to wspólnie nakręcamy karuzele popytu na tę zieloną dezinformację. A to najprostsza droga do osiągnięcia sukcesu. Warto też podpatrywać przeciętnego Portugalczyka, który jak wynika z ostatnich danych Eurostatu rocznie zużywa jedynie 8 jednorazówek.
Odpuść nam nasze winy
Poznajmy lepiej Piotrka. Wysoki i szczupły, z wyraźnymi rysami twarzy student religioznawstwa. Wielkim marzeniem Piotrka jest poznanie religii bahaickich. Planuje więc podróż do Hajfy, duchowego i administracyjnego centrum wyznania. Kupując bilety na samolot pierwszy raz spotyka się z pojęciem carbon offset, który oznacza możliwość neutralizacji śladu węglowego, wynikającego z planowanej podróży lotniczej. Dostępny na stronie linii lotniczej kalkulator emisji CO2 pomógł Piotrkowi wyliczyć jego osobisty wkład w ocieplenie klimatu, jedyne 735 kg emisji. Nie tak szybko, przecież religie świata, w tym ta bahaicka podkreśla konieczność zaspokajania potrzeb społecznych, stawiając je na równi z modlitwą i oddaniem czci stwórcy. Nie czekając ani chwili dłużej, Piotr postanawia odkupić swoje winy wydatkiem 89 zł za neutralizację emisji związaną z planowaną podróżą. Lista dostępnych opcji jest całkiem pokaźna, na czele z sadzeniem drzew w Nigerii, zakupem kuchenek dla kenijskich gospodyń domowych, renaturyzacją wrzosowisk, utylizacją metanu i gazu wysypiskowego w Czadzie czy oczyszczaniem ścieków w Nikaragui. Idea godna pochwały. W końcu Piotrek ma wybór, ba nawet wpływ. Podróż to oczywiste zanieczyszczenie, lecz wydana kasa czyste odkupienie. Historia płatności za carbon offset wymaga postawienia dodatkowych pytań o sposób wydatkowania 89 zł Piotrka. Tu znowu bądźmy fair wobec Piotrka, w końcu kupił, a więc odkupił. Ale czy zweryfikował na co konkretnie linie lotnicze wydały te pieniądze i czy zgodnie z jego życzeniem, to już inna historia. No i co najważniejsze czy te 89 zł zielonej rekompensaty stanowi realny ekwiwalent wyemitowanego zanieczyszczenia? Piotrek nie pyta, Piotrek nie sprawdza - firma nie odpowiada i nie komunikuje. No chyba, że poleci do Czadu i sam zweryfikuje na co wydano jego studenckie pieniądze, generując kolejne 650 kg emisji. Popyt owinięty w aksamitną bibułkę ma się więc dalej bardzo dobrze. Lecz sedna greenwashingu szukać należy nie w samej idei kompensacji, a braku zachęt dla Piotrka związanych np. z ograniczaniem lotów, czy brakiem działań badawczo-rozwojowych podejmowanych przez same linie lotnicze, związanych z rozwojem niskoemisyjnych technologii w sektorze lotnictwa.
Moc słów i obrazu
Parafrazując Szekspira „co słodkie dla języka, dla planety kwasem”. Stąd najprostszą drogą do osiągnięcia mistrzostwa w dziedzinie greenwashingu są słowa. Chwytliwy eco-nagłówek, przepełniony odcieniami wszechobecnej zieleni, bez wątpienia sugeruje ekologiczność produktu. No bo jak inaczej rozumieć groszek doładowany przedrostkiem eco. Myśląc o groszku, Piotrkowi przypomina się smak dzieciństwa, kiedy do z pasją plądrował babciny ogródek w poszukiwaniu zielonych i ekologicznych kulek w łupince. Zielona-projekcja ogarnia umysł Piotrka i osadza się w jego podświadomości. Trafiony zatopiony. Piotrek staje się bezbronny wobec siły wewnętrznego głosu. Weź mnie, kup mnie. To ja Twój zielony przyjaciel. Nie tam jakiś brudny i śmierdzący węgiel. Groszek z eco ksywą to nie byle co. Jest przecież przesiany, wielokrotnie płukany, no i bardziej energetyczny. Spalany w luksusowych niskoemisyjnych kotłach w bezdymnym procesie. Tak! Nic dodać nic ująć. Zwycięstwo przez nokaut. Piotrek kupuje. Będzie zielono. Oj będzie.